Czas w tym tygodniu po prostu mi uciekł. Dopiero była
niedziela, a tu nagle zaskoczył mnie piątek. Zupełnie nie wiem kiedy minęły te
dni, choć muszę przyznać, że zdążyło się sporo zmienić, ale o tym będzie innym
razem. Wiem, że już bliżej do kolejnej niedzieli, ale mimo tego wrócę do tej
poprzedniej – na reszcie mam na to czas.
Budzik zadzwonił o 6:20 rano. Biorąc pod uwagę, że w sobotę
siedziałam do 1:30, czyli praktycznie była już niedziela, to noc zdecydowanie
była za krótka. Pierwsza moja myśl to wysłać sms-a do Tomka, że ja bardzo przepraszam,
ale nie przyjadę pociągiem o 8 rano tylko o 12:00. No ale tak jakoś głupio mi
się zrobiło, więc po bardzo szybkim przeanalizowaniu (to słowo jakoś nie bardzo
pasuje do czynności jaką mój mózg wykonał o tej nieludzkiej godzinie) czynności,
które miałam za chwilę zrobić, przestawiłam budzik o 20 minut. Uwierzcie mi, że
o tej porze 20 minut to cała wieczność ;-)
Półprzytomna zwlokłam się z łóżka, szybko ogarnęłam i pognałam
na dworzec. Z biletem w dłoni wsiadłam do pociągu relacji Jelenia Góra –
Wrocław. Krajobraz za oknem przesuwał się powoli, a momentami bardzo powoli. Łąki,
pagórki, Pałac w Wojanowie, ukochane Sokoliki. Na stacji w Trzcińsku czekali na
mnie Michał i Tomek. Michał wracając do Janowic podrzucił nas samochodem do
Radomierza (przecież to tak prawie po drodze ;-p ). 8:00 i się zaczęło. Cel –
zdjąć jak najwięcej lampionów po Rudawskiej Wyrypie, cel szczególny
zweryfikować PK S03. Z parkingu przy Wabi ruszyliśmy zdjąć pierwszy lampion. Trochę
go poszukaliśmy, ale tak to jest jak się patrzy nie na ten fragment mapy co
trzeba i szuka w terenie strumyków, których nie ma prawa tam być. Na swoje
usprawiedliwienie mam jedynie fakt, że mój mózg nadal był wtulony w poduszkę i
przykryty kołderką i dołączył do mnie dopiero w drodze do kolejnego PK.
Trzecim PK do którego mieliśmy dotrzeć była Różanka. Im bardziej
się do niej zbliżaliśmy, tym bardziej czułam odpływ chęci wspinania się tam.
Różanka jest chyba jedną górą, na którą wejście jeden raz w roku, w czasie
Przejścia dookoła Kotliny, wystarcza mi w zupełności. Ba, nawet jedno takie wejście
wystarczyłoby mi na kilka lat ;-p Pomijając Różankę skierowaliśmy się do
kolejnego punktu kontrolnego.
Pomysłowość ludzka nie zna granic. Stanowisko myśliwskie zadaszone dachem od traktora ;-) |
Drogą wzdłuż Bobru do ruin wapiennika, potem
dalej przez Ciechanowice do kolejnego wapiennika i na Kolorowe Jeziorka.
Odnajdowanie kolejnych lampionów nie przysparzało nam problemów, wręcz było
dziecinnie proste jak już patrzyło się na odpowiednie wycinki map ;-)
PK25 |
W końcu dotarliśmy
na teren odcinka specjalnego. Tutaj także odnalezienie lampionów było łatwe, no
może poza jednym, który ukrył się przed nami w plecaku (dla wyjaśnienia dodam,
że część lampionów została zdjęta zaraz po maratonie).
Weryfikacja S03 była dość ciekawa. Zaznaczony na mapie teren
przebieżny okazał się wysokimi na niecały metr drzewkami rosnącymi gęsto obok
siebie ;-) No cóż, mapa aktualizowana była w 2003r., więc miały prawo wyrosnąć.
Dotarcie do lampionu wiązało się z przeczołganiem (miejscami dosłownie) między
tymi drzewkami, ale podobało mi się. Na reszcie mogłam popracować trochę z mapą
i kompasem, wytyczyć azymut, porównać rzeczywistą rzeźbę terenu z tym co na
papierze.
Ciechanowice |
Czas tego dnia jakby przestał istnieć. Zaskoczyło nas, gdy
na zegarku zobaczyliśmy 19:00. Byliśmy 11 godzin w terenie, a ja nie czułam się
zmęczona, choć powoli mój organizm wysyłał znane mi znaki, że zaczyna mieć
dość. Zdjęliśmy ostatni (na ten dzień) lampion i zeszliśmy do Janowic. Dopiero
gdy usiadłam w ciepłej kuchni z kubkiem herbaty poczułam się zmęczona, ale
niesamowicie zadowolona. Taki dzień był mi potrzebny, był wręcz niezbędny.
Problemy zostały w domu. Były tylko góry, wolność, rozmowy i śmiech.
Po powrocie do domu, szczęśliwa i, mimo fizycznego zmęczenia,
pełna energii, zasnęłam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz